Nowy film Martina Scorsese z brawurową rolą Leonardo Di Caprio przynosi widzom blisko trzy godziny rozrywki na wysokim poziomie. Obok niezliczonej ilości zabawnych scen, film ma także nieco poważniejszą warstwę. Główny bohater to więcej niż tylko nowa wersja Gordona Gekko. To człowiek, który ośmiesza tak bezczelnie, że niejednego z widzów może wyrwać z letargu…
Wall Street, lata osiemdziesiąte. Jordan Belfort marzy o zrobieniu wielkiej kariery w świecie giełdowych maklerów. Pilnie odrabia lekcje jakich udzielają mu jego szefowie – na amerykańskiej giełdzie rządzą narkotyki, alkohol i prostytutki. Niedługo później ten sam Belfort, na skutek październikowego załamania giełdy z 1987 roku, ląduje na bruku. Nie poddaje się jednak i zaczyna rozkręcać biznes sprzedawania śmieciowych akcji najmniejszych firm, z aż nieprawdopodobną marżą 50%. Do współpracy zaprasza swoich przygłupawych kolegów i rozmaitych przypadkowych ludzi. Szybko osiąga niewyobrażalne zyski, manipulując swoimi klientami, współpracownikami i najbliższymi…
„Wilk z Wall Street” to najlepszy film Martina Scorsese od lat. Dla mnie to jednak przede wszystkim niezwykła opowieść o tym jak wielkie jest w człowieku pragnienie łatwego i szybkiego wzbogacenia się, bez względu na koszty. Nie liczy się to ile osób trzeba będzie finezyjnie oszukać, okraść czy po prostu okłamać. Tego nikt nie chce wiedzieć. Tłumy wyznawców Jordana Belforta gęstnieją z każdym jego motywacyjnym przemówieniem, każdą medialną wypowiedzią i kolejnym z serii niezliczonych imprezowych ekscesów. Główny bohater jest na haju przez 24 godziny na dobę, a współpracownicy uważają go za półboga. Wierzą w to, że Belfort dba o nich i ich interesy podczas gdy on nie jest w stanie zadbać nawet o samego siebie.
Jest w filmie kilka scen, w których Jordan Belfort stoi naprzeciwko wielkiego audytorium, które spija słowa z jego ust. Ci ludzie nie zdają sobie sprawy, nie chcą zdawać sobie sprawy, że stoją przed oszustem. Przed człowiekiem, który sławi amerykańską wolność gospodarczą, by minutę później powiedzieć, że nienawidzi tego kraju. Stoją przed kreatorem iluzji i niczym stado osłów wyczekują kolejnej recepty na sukces, który przyniesie im wielkie pieniądze.
Paradoksalnie więc, oprócz doskonałej zabawy, film Scorsese jest jednym z najbardziej wymownych głosów za potrzebą prawdziwej przedsiębiorczości, jaki od dawna widziałem w kinie. Pomiędzy jednym a drugim wybuchem śmiechu warto zdać sobie sprawę, że zupełnie jak u Gogola, z siebie samych się śmiejemy. Jordan Belfort jest bowiem najlepszym od lat kinowym antyprzykładem tego jak powinien wyglądać życiowy sukces. Po szczegóły zapraszam oczywiście do kina…
Michał Przeperski
Miałem okazję być na tym filmie. Jak zawsze Hollywood na tyle dobarwiło historię bohatera, że odnosi się wrażenie iż cały jest fikcją. Niestety fikcją jest jedynie stworzenie College town z korporacji, cała reszta to często prawda.
Każdy bystry człowiek może osiągnąć wielki sukces manipulując ludźmi i zarabiając na tym pieniądze. Ale jeśli w odpowiednim czasie nauczy się tego człowieka co jest etyczne, a co nie, to mamy szanse żyć w lepszym biznesowym światku.
😉